Nawet historia starania się o coś tak mało romantycznego jak kredyt, może stać się kanwą sztuki.
Komedię „Kredyt”, która podbiła nie tylko europejskie sceny, napisał 12 lat temu kataloński dramatopisarz – Jordi Galcerán i Ferra, a dla Teatru Bagatela wyreżyserował Marcel Wiercichowski, (grający także jedną z ról).
„Kredyt” trudno streścić. Gdyby napisać, że oto do dyrektora banku przychodzi klient i prosi o pożyczkę, to co w tym zachęcającego? Jednak ta współczesna, pełna czarnego humoru komedia tylko z pozoru opowiada banalne wydarzenie. Okazuje się bowiem, że udzielenie tytułowego kredytu jest praktycznie niemożliwe, bo zapowiadający się nader sympatycznie petent, nie ma żadnego zabezpieczenia finansowego. Więc gdy bankier odmawia mu pożyczki, zdesperowany bohater ucieka się do zdumiewającego bezczelnością szantażu…
„Kredyt” tylko pozornie jest o pieniądzach. Owszem sporo się o nich mówi na scenie, ale nie grają one – wbrew tytułowi – głównej roli w tej opowieści.
„Kredyt” jest o miłości, ludzkich zaniechaniach, ambicjach, umiejętności manipulowania, krótkowzroczności i zadufaniu. Ta sztuka z dialogami skrzącymi dowcipem, ripostami niczym z najlepszych filmów Woodego Allena i suspensowym finałem, jest wyborną, bawiącą do łez komedią.
Jej teatralną siłą są doskonale skrojone sylwetki bohaterów i świetnie zarysowane drugoplanowe postaci, których… nie zobaczycie.